8.11.2014

Rozdział 51: Góry Sharr



…Niespełna dwadzieścia lat wcześniej…


Tuż przed świtem, wiele mil od najbliższego miasta, w samym środku dziczy, gęsty las spowiła chłodna mgła sięgająca korony drzew. Rozmokła od ulewnych deszczów ziemia z każdym kolejnym krokiem stawała się coraz bardziej kamienista, przypominając podróżnym o pobliskim górzystym terenie. Wokół nie było widać żadnej żywej duszy. Złowróżbna była ta cisza, której nie mącił nawet najmniejszy szmer wiatru. Pustka doprowadzała do szaleństwa, nic więc dziwnego że w te strony nie zapuszczał się żaden mugol, a nawet i nieliczni czarodzieje którzy wiedzą o istnieniu tego miejsca omijają je szerokim łukiem. Nie robią tego jednak z powodu rozległego obszaru w którym łatwo można się zgubić, lecz ze względu na istotę która tu od wieków zamieszkuje.
Las roztaczał wokół siebie nieprzyjemną aurę, która sprawiała że chciałoby się go szybko opuścić i wyrzucić ze swej pamięci. Lecz Syriusz Black nie mógł tego zrobić, musiał tu teraz być, ponieważ zamierzał wypełnić zadanie które postawił przed nim Albus Dumbledore.
Cel jego wyprawy znajdował się po drugiej stronie puszczy. Syriusz nie do końca rozumiał dlaczego to musiał być właśnie on, i to akurat w tak niesprzyjającym okresie czasu. Dopiero co ukończył Szkołę Magii i Czarodziejstwa Hogwart, powinien w tej chwili szkolić się na aurora, a przynajmniej działać na rzecz Zakonu Feniksa – ponieważ trwała trudna wojna którą toczyli przeciwko lordowi Voldemortowi. Na nic zdawały się tłumaczenia Dumbledore’a, że misja którą teraz wykonywał ma istotne znaczenie i może przyczynić się do zwycięstwa nad śmierciożercami. Musiał pozyskać dla Zakonu nowego sojusznika.
Syriusz nie lubił dyplomacji, wolał sprawdzać się w bezpośredniej walce, wtedy czuł się naprawdę silny i potrzebny. Nic nie sprawiało mu tyle przyjemności co możliwość przetestowania swych umiejętności, aby wiedzieć na ile wysiłku tak naprawdę go stać. Natomiast teraz będzie musiał przeprowadzać jakieś nudne negocjacje w imieniu Zakonu Feniksa. Taki bezruch był do niego niepodobny. W dodatku miał zmierzyć się z dodatkowym problemem, który stworzył sam Dumbledore. Syriusz choć był dość młody doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli ma osiągnąć wszystkie cele, nie może już na samym początku okazywać żadnej uległości, a tymczasem Dumbledore od razu zgodził się na wstępne warunki. Rozmówca, do którego właśnie zmierzał Syriusz, wyraźnie zażyczył sobie by to nie dyrektor przybył do niego na rozmowę lecz jakiś młody człowiek, który nie jest jeszcze dobrze znany w społeczności czarodziei. Z tego powodu Zakon Feniksa był już na niższej pozycji.
Dumbledore mógł wyznaczyć kogokolwiek, lecz wskazał na Syriusza. Z jednej strony Black był niezadowolony, że musi się teraz pałętać po lasach i pustkowiach; z drugiej natomiast uważał, że dyrektor nie mógł dokonać lepszego wyboru dla powodzenia tej tajnej misji. Jego przyszły rozmówca chciał pewnie dlatego widzieć się z młodą osobą, ponieważ tacy ludzie nie posiadają wystarczającego doświadczenia w negocjacjach, więc mógłby z łatwością przeforsować swoje stanowisko. Gdyby natomiast przybył Dumbledore, tamten w ogóle nie miałby niczego do gadania.
– Heh – parsknął Syriusz.
Teraz zapewne tamten facet oczekuje jakiegoś młokosa z Zakonu Feniksa, który nie potrafi utrzymać różdżki i od razu zgodzi się na wszelkie dyktowane mu warunki. Nie spodziewa się natomiast, że w jego kierunku zmierzał Syriusz Black, który posiada głowę na karku i nie daje sobą manipulować. Jeszcze będzie żałował, że to nie Dumbledore przybył do niego na to odludzie.
Syriusz nie mógł się teleportować do docelowego miejsca, ani też w jego pobliże. By zmylić ewentualnych szpiegów i urzędników Ministerstwa Magii, świstoklik zabrał go do Albanii. Natomiast całą drogę do Macedonii przemierzył mugolskimi środkami transportu i pieszo. Teraz mógł iść tylko o własnych siłach, bo w promieniu wielu kilometrów nie było nikogo.
Nikt więcej poza nim, Dumbledorem i kilkoma członkami Zakonu Feniksa, nie wie że tu jest. Obiecał nawet, że nie zdradzi szczegółów tej misji Jamesowi, któremu zwykle opowiadał o przebiegu różnych zadań.
Przeraźliwa cisza go przytłaczała, w dodatku ledwo czuł swoje nogi, wędrował tak już któryś dzień bez odpoczynku.
Bez problemu wyczuwało się magię unoszącą się w tym dziwnym lesie. Nie mógł się z niego teleportować, miał także wątpliwości czy różdżka będzie tu poprawnie działać.
- Tak, uda mi się, na pewno – mówił do siebie w myślach Syriusz.
Powtarzał sobie w kółko hasła, że jest najlepszy do tego zadania, aby jakoś ukoić nerwy. Ta dzicz go nękała.
Szło by mu zdecydowanie lepiej gdyby nie zgubił drogi. Był przekonany, że to właśnie magia tego miejsca zamieniła las w labirynt z którego trudno się będzie wydostać. Przeklinając swój los próbował znaleźć jakiś punkt orientacyjny, by upewnić się że nadal podąża w kierunku wschodu. Ale wszystko pokryte było mgłą białą jak mleko, zupełnie jakby ktoś specjalnie ją tu rozpylił.
Coraz bardziej rozzłoszczony i zziębnięty, Syriusz nie tracił jednak głowy, pamiętał że dopóki nie przejdzie na terytorium ludzi to nie wolno mu korzystać z różdżki. W tym rejonie żyło niemal najwięcej magicznych stworzeń z tej części Europy. I tak miał wielkie szczęście, że żaden stwór się jak dotąd do niego nie przypałętał.
Niczego już nie widział, nawet własnych stóp ukrytych we mgle. Żałował bardzo, że nie spędza teraz czasu wraz z przyszłym państwem Potter, „przyszłym” o ile James planował kiedyś oświadczyć się Lily, bo nadal dobrze im się razem układało. Zamiast tego, Syriusz włóczy się w jakimś buszu, z którego niewiadomo czy kiedykolwiek się wydostanie. Nabierał już przekonania, że ktoś specjalnie usiłuje go tu zgubić.
Z czasem zaczęło się robić widniej. Gdzieś między potężnymi konarami drzew widział coraz jaśniejsze niebo, ale tu na dole wciąż brakowało widoczności. Do tego przychodziła mu do głowy myśl, że jest obserwowany… Syriuszowi wydawało się, że zobaczył parę świetlistych oczu gdzieś w oddali poza mgłą.
Pokusa sięgnięcia po różdżkę w celu odnalezienia drogi była duża. Zastanawiał się czy nie powinien zaryzykować: już lepiej walczyć z potworami, niż zaginąć bez śladu na tym odludziu. Cisza aż dźwięczała mu w uszach. Był już pewien, że ktoś igrając z nim, celowo doprowadził go do tego punktu.
Aż nagle usłyszał krótki, delikatny dźwięk dzwonków.
Syriusz odwrócił się szybko w tę stronę skąd nadchodził odgłos, ale niczego od razu nie zobaczył. Dopiero po dłuższej chwili, wytężając wzrok, dostrzegł coś srebrzystego przechodzące między drzewami. W ułamku sekundy ta sylwetka znów zniknęła mu z oczu.
- Czekaj – powiedział, ale jego słowa rozpłynęły się w pustce.
Przyśpieszył kroku, a gałęzie strzelały pod jego butami. Osłaniał się rękami aby nie wpaść na drzewa, które nagle wyłaniały się zza mgły przed jego twarzą. Nie dbał o to kogo spotka, musiał się stąd jakoś wydostać.
Aż znów zgubił drogę. Rozglądał się uważnie wkoło, chcąc odnaleźć jakąkolwiek żywą istotę, by upewnić się że nie znalazł się przypadkiem w innym świecie. Ten las potrafił doprowadzić do utraty zmysłów.
Ponownie usłyszał ten sam dźwięk, tym razem już zdecydowanie bliżej. Na wszelki wypadek zlokalizował swą różdżkę w prawej kieszeni płaszcza i ruszył wolno, ale pewnym krokiem przed siebie. Mgła zaczęła opadać. Coraz wyraźniej dostrzegał pnie drzew i liczne zarośla. Pośród nich, coś pokryte było czymś jasnym jak śnieg. Minęło kilka sekund zanim spostrzegł, że było to srebrzyste wilcze futro, w które odziana była ludzka postać. Syriusz nawet nie drgnął, wiedział że nie może ulec panice, kogokolwiek lub cokolwiek by spotkał.
Znów rozległ się odgłos dzwonka. Zorientował się, że wydawała go bransoletka zawieszona na bosej nodze postaci. Skierował wzrok wyżej. Kobieta o długich brązowych włosach spoglądała na niego. Syriusz poruszył się, a spłoszona dziewczyna zniknęła pobrzękując bransoletką uwieszoną przy kostce. Kiedy zrozumiała że nikt jej nie ściga, wychyliła się zaciekawiona zza najbliższego drzewa.
Syriusz wiedział, że żaden człowiek, a tym bardziej kobieta w takim stroju, nie błąkałaby się sama po przesiąkniętym magią lesie. Domyślił się, że musi mieć do czynienia z jednym z tutejszych duchów w ludzkiej postaci lub istot. Zdradzały to oczy, które jak mu się zdawało, widział wcześniej we mgle.
- Wielka strata – pomyślał Black, żałując że wśród czarodziejek nie spotkał jeszcze kogoś takiego.
Nieznajoma przyglądała mu się z nieukrywaną ciekawością, obchodząc go wkoło jakby był jakimś eksponatem muzealnym. Lecz Syriusz przypominając sobie ostrzeżenia, wiedział że nie może odezwać się pierwszy ani wykonywać żadnych gwałtownych ruchów by nie zostać uznanym za napastnika. Czekał więc spokojnie. Jeśli mu się powiedzie, być może dowie się jak ma iść dalej.
Jesteś tym człowiekiem z północy? – przemówiła kobieta.
Syriusz odetchnął z ulgą. Dobrze że uczył się starożytnych run w szkole oraz języków celtyckich i starogermańskich w dzieciństwie, więc będzie mógł się porozumieć.
Nie tracąc nerwów, przypominał sobie wszelkie instrukcje jakie pozostawił mu Dumbledore. Ukłonił się lekko i zabrał dłonie od kieszeni aby nie wydawało się, że ma zamiar sięgnąć po różdżkę.
- Tak, to na pewno ty – odezwała się zadowolona – Zgubiłeś się w moim lesie – rzekła niewinnie, melodyjnym głosem, jakby to ona była odpowiedzialna za tę mgłę.
Bransoletka zadzwoniła i nim Syriusz zdążył zamrugać, zniknęła mu ponownie z oczu. Jeszcze kilka razy usłyszał ten sam dźwięk, więc podążył w jego stronę. Szedł tak kilka minut całkowicie zmarznięty, aż zobaczył ją ponownie jak czekała na niego stojąc między wysokimi drzewami. Syriusz nie dbał już o żaden protokół, chciał się stąd jak najszybciej wydostać, choć teraz towarzystwo zrobiło się całkiem miłe.
- Czy wskażesz mi drogę do Międzynarodowego Instytutu…?
Już jesteśmy przy Malet e Sharrit – odrzekła nim Syriusz skończył zdanie, i znów zaczęła krążyć wokół niego jak kotka.
Jej włosy stale powiewały, lecz w taki sposób jakby znajdowali się pod wodą.
- Jestem… – zaczął Syriusz chcący się przedstawić.
- Nie musisz wymawiać swego imienia, człowieku urodzony pod psią gwiazdą – przerwała mu – Wiem o tobie wystarczająco wiele  rzekła, a hipnotyzujący dźwięk dobiegający z bransoletki mieszał mu w zmysłach.
- Skąd wiedziałaś… pani, dokąd zmierzam? – mówił, starając się zachować trzeźwość umysłu i nie zapominając jaki jest jego prawdziwy cel wizyty w tym regionie.
- Widzę wiele, to co było, i co będzie – odrzekła zagadkowo, poruszając się tak lekko, jakby ledwo dotykała stopami o ziemię – Czekają na ciebie, nim wzejdzie największe słońce, dotrzesz na miejsce – wskazała jakiś punkt za jego plecami.
Syriusz odwrócił się, a roztaczająca się wszędzie mgła nagle prawie całkowicie opadła ukazując skraj lasu i rozległe kwitnące polany. Podnóże najbliższej góry ginęło wśród wysokich, zielonych traw.
Przez jakiś czas, Syriusz zbierał się żeby zadać kolejne pytanie:
- Czy zachcesz… czy zechcesz mi tam towarzyszyć, pani?
- To nie są moje ziemie – odrzekła stąpając wokół niego, a bransoletka z każdym krokiem wydawała kolejne dźwięki – Ale on niedługo cię stąd wypuści – powiedziała pewnie – Wkrótce znowu się spotkamy, człowieku z północy.
Skąd ta pewność, pani? – spytał.
Oboje wiemy że tak będzie. Czekałam na ciebie odkąd odczytałam, że to już zostało postanowione – rzekła zerkając na niebo, które nie było już usiane gwiazdami – Tak musi być, masz tylko jedną drogę. On też cię do tego przekona, bardzo chciałby go od ciebie dostać, by móc wychować.
Co takiego? – zdziwił się Syriusz.
Kiedyś zrozumiesz – odparła, niemal szepcząc mu do ucha – Ze znakami się nie dyskutuje, trzeba spełniać „jego” wolę… Będę tu czekać – rzekła i przechodząc za jego plecami, jakby rozpłynęła się w promieniach słońca wraz z resztą mgły, choć Syriusz przysiągłby że ponowie usłyszał brzdęk bransoletki gdzieś w oddali.
Oniemiały, raz za razem odwracał się przez ramię w stronę lasu, który teraz nie wyglądał tak upiornie jak wcześniej. Niczego już nie dostrzegał pośród gęstej roślinności skąpanej w porannym świetle. Przeczuwał że będzie świadkiem jeszcze dziwniejszych rzeczy.
Słońce wysoko jaśniało na niebie gdy zbliżał się do ruiny okazałego portalu przy górskim zboczu. Miał nadzieję że szybko załatwi to co musiał i jak najszybciej będzie mógł wrócić, bo czekała go jeszcze podróż powrotna przez tamten las i spotkanie z jego duchem, niezależnie czy ktoś tak wywróżył czy też nie.
Wreszcie, u stóp kamiennych schodów wyżłobionych w litej skale, ktoś wyszedł mu naprzeciw. Mężczyzna o dekadę starszy od niego rozłożył ramiona w geście powitania jakby spotkał się z dawno niewidzianym przyjacielem.
- Witam, nie mogliśmy się już na ciebie doczekać. Posłaniec Dumbledore’a jednak przybył we własnej osobie, chyba wyniknie z tego jakaś ciekawa historia – zaczął, uśmiechając się szeroko – Miło jest czasem spotkać rodaka. Zapraszamy – rzekł przeciągając sylaby i zachęcając go do wspinaczki w górę schodów – Jeszcze musimy kawałek przejść zanim dotrzemy do naszego „domu”, hehe.
- Syriusz Black. Miło mi pana poznać, panie Sabo – odrzekł, domyślając się że rozmawia z kierownikiem ośrodka.
- Tu nie ma żadnych „panów”, wszyscy zwracają się do siebie na „ty” – rzekł, ściskając mu rękę jak dobry kumpel.
Syriusz nie spodziewał się takiego przyjęcia. Wyobrażał sobie, że dyrektor instytutu będzie zachowywał się jak sztywniak, jak typowy urzędnik Ministerstwa Magii, oraz że od początku będzie traktowany z góry; ale nie zamierzał wcale tracić czujności. Dumbledore dał mu wyraźnie do zrozumienia, że musi przekonać kierownictwo Międzynarodowego Ośrodka Kontroli Istot by poparli Zakon Feniksa. Mieli zbyt duże znajomości i władzę by zostawić ich śmierciożercom, którzy chcieliby wykorzystać ich wpływy do swych niecnych celów. To dlatego dość pośpiesznie zostało zaaranżowane to spotkanie, nim Voldemort wpadnie na podobny pomysł i ich ubiegnie.
- No i spójrz tylko na to – odparł Nathan Sabo gdy znaleźli się w połowie drogi – Zapiera dech, dla takiego widoku warto zostawić całe dotychczasowe życie w tyle – rzekł, zerkając na imponującą rozległą panoramę rozciągającą się aż po horyzont. Malownicze pasma górskie, okazałe bujne lasy i czyste jeziora rzeczywiście sprawiały niesamowite wrażenie. Nie było widać nawet śladu działalności człowieka, zupełnie jakby to miejsce nigdy nie zostało tknięte przez cywilizację. Istniała tu sama, nieskrępowana niczym zjawiskowa natura – Najbliższe mugolskie wioski znajdują się za tamtymi górami, w Kosowie. To wiele mil stąd, bliżej już nie podejdą. Sami się zresztą od nas odgrodzili tworząc jakiś tam park narodowy. Poza tym mamy tu tyle zaklęć obronnych i pieczęci, że nawet Hogwart może się przed nimi schować – i wziął głęboki wdech, jakby już samo powietrze było nimi przesiąknięte – Ty przyszedłeś z terenów Albanii, prawda?
- Tak, panie Sabo – potwierdził Syriusz, nie wiedząc do czego on właściwie zmierza.
- „Panie”… „Panie” brzmi zbyt szlachecko… mów mi „Ezra”.
- Dlaczego akurat „Ezra”? – spytał.
- Gdy pragnie się odmiany, trzeba od czegoś zacząć. Zmiana imienia wiele za sobą niesie, świadczy o gotowości porzucenia dotychczasowego życia. Bo nawet jak odwrócisz je o 180 stopni, to posługiwanie się dawnym imieniem zawsze będzie przypominało o twoich korzeniach. A często mamy ochotę wyrwać te korzenie, spalić je i o nich zapomnieć, nie masz tak czasem?
Syriusz przypomniał sobie o rodzinnym domu i ucieczce do Potterów, ale nie uważał że musiałby od razu coś u siebie zmieniać, ponieważ wszystko to co przeżył ukształtowało go takim jakim jest, choć z chęcią wyrzuciłby Grimmauld Place ze swojej pamięci.
- Chyba niecałkiem czujesz w ten sposób – kontynuował Sabo – W każdym bądź razie patrz, oprowadzę cię trochę – mówił, wskazując na panoramę – Las Sharr już znasz, czasem przyprawia o ból głowy – z oddali, jego rozległe tereny wyglądały dość niepozornie – Poznałeś już chyba naszą heroinę? Jeśli tylko będzie tego chciała, nikogo nie przepuści dalej. Już się o ciebie martwiliśmy, bo długo cię nie było, Syriuszu. Dostałem sygnał, że wkroczyłeś tam już dobę temu.
- Zabłądziłem przez mgłę – wyjaśnił.
- No, nie wątpię że to była jej sprawka.
- Co to za kobieta? – spytał Syriusz, gdy nadal powoli się wspinali.
- Różnie ją tu nazywamy. Jest trochę jak nasza legendarna celtycka Flidais. Duchy nigdy nie zdradzą nikomu swych prawdziwych imion, boją się że można je będzie wtedy zniewolić. Pewnie tylko cię spowalniała i przekomarzała się z tobą. Ale wiem, że ona z 300 lat temu pożarła jakąś miejscową, dlatego obecnie tak wygląda. Niezła sztuka – zacmokał – Niestety w naszej ojczyźnie, fajnych lasek to ze świecą szukać. Nie ma to jednak jak Słowianki, ale ja chyba wolę Latynoski.
- Wydawało mi się, że mary i duchy nigdy nie rozmawiają o sobie. Skąd o tym wiesz?
- Przekupiłem ją – odparł beztrosko, trzymając ręce w kieszeniach – Tym żelastwem które ma zawieszone przy stopie. Jak się w tym siedzi, to się wie co trzeba… Trochę już przyzwyczaiła się do ludzkiej formy, dzięki czemu mamy lepsze możliwości badawcze, bo też sama chce z nami rozmawiać – rzekł, pokonując kolejne stopnie wydrążone w skale – Zresztą, taki mamy cel. W naszym instytucie, jak pewnie wiesz, zajmujemy się kontaktami i badaniami nad magicznymi istotami, pilnowaniem czy za bardzo nie szkodzą. Tereny Bałkanów są jednymi z nielicznych zamieszkanych przez istoty, demony, mary i inne stwory żyjące tu od setek czy tysięcy lat na taką skalę – mówił Sabo – Nasza droga kokietka to taki duch lasu przez który przechodziłeś – kontynuował – Naszym oficjalnym celem jest dbanie o poprawność kontaktów między możliwie jak największą liczbą istot, co jest trudnym zadaniem bo czarodzieje od dawna mają się za lepszych od innych, przez co większość duchów i stworzeń unika ludzi. Musimy przełamać ten stereotyp, jeśli chcemy to zmienić i poznać ich naturę. Bo nie ukrywam że najbardziej chciałbym poznać genezę magii, przyjrzeć się z bliska istotom które jako pierwsze zaczęły się nią posługiwać i jak to później na nas wpłynęło. Nie chwaląc się, popełniłem już wiele poczytnych publikacji na ten temat – dodał nie udając skromnego – Uważam że kontakty które można tu nawiązać, mogą kiedyś doprowadzić do ostatecznej odpowiedzi na to pytanie.
- Więc to dlatego porzuciłeś pracę w Ministerstwie? Byłeś przecież najmłodszym magiem w Wizengamocie – Syriusz dziwił się, że zrezygnował on z tak prestiżowego i dochodowego stanowiska, by zamieszkać na odludziu i kontrolować wampiry czy wilkołaki. Wcześniej zakładał że Sabo w czymś podpadł i usunięto go dyscyplinarnie, co nie byłoby takie dziwne zwłaszcza z uwagi na jego niewymuszony sposób bycia.
- Nie sądzę żeby ciepła nudna posadka i meldowanie się przełożonym z każdego pierdnięcia było sensem mojego życia: wstawanie, łażenie do biura, kilka pieczątek, powrót do domu, kolacja i spać; jak żywe trupy. Chcę poznać trochę świata, zajmować się tym czego sam pragnę, a nie tym co by się spodobało rodzinie czy sąsiadom. Jeżeli to co robisz nie sprawia ci przyjemności, to już lepiej jest się dać użądlić Mantykorze – rzekł wesoło – Było warto, nie muszę mieć pod ręką luksusów, to płytkie; ważne że lubię swoją pracę i uważam że to co robię ma sens. Tak, tutaj naprawdę mogę odetchnąć. Poza tym zawsze miałem lekkiego fioła na punkcie pierwotnej magii. No, a gdzie można ją studiować jak nie tu?
Wspinali się coraz wyżej, a powietrze zaczęło robić się cięższe. Mijali tabliczki zapisane w różnych językach oraz rozwieszone na pobliskich drzewach dzwonki i delikatne instrumenty. Po dłuższej chwili dotarli do ogromnej bramy, będącej pozostałością po starożytnej świątyni i łączącej się z górskim tunelem.
Syriusz wpatrywał się w zapisane przy portalu słowa: „Międzynarodowy Ośrodek Kontroli Istot im. Grogana Stumpa. Instytut badawczy, niejawny. Pod zarządem Departamentu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, wydział Istot i Duchów; Ministerstwo Magii; Londyn; Zjednoczone Królestwo oraz Senatu Magów Republiki Macedonii; Skopie oraz Rady Federacji Wielkiej Macedonii; Pella. Patronat honorowy: Wizengamot, kadencji 788d oraz Prezydium Złotej Świątyni Tetovo”. Obok była długa lista sponsorów i osób które przyczyniły się do powstania ośrodka; krajów patronackich; a także szereg ostrzeżeń, zakazów i zaleceń dotyczących bezpieczeństwa. Niżej zaś, ta sama informacja powtórzona po macedońsku.
Po drugiej stronie portalu znajdowała się mniej okazała tablica, ze zdaniem powitalnym i krótkim regulaminem zapisanym w kilku różnych alfabetach: grece, runach, cyrylicą, chińskim, czymś na wzór arabski i trzech innych, których Syriusz już nie rozpoznał.
- Ach, to taki formalistyczny bajer. Nie zwracaj uwagi. Zalążki tego instytutu sięgają znacznie dłużej, będzie już z pięć wieków – powiedział niedbale Sabo – I tak nie pojawia się tu nikt obcy, ale informacja wisi żeby się fundatorzy nas nie czepiali.
Natomiast w tympanonie widniał relief przedstawiający oko o migdałowym kształcie, a pod nim tylko kilka słów odnotowanych w piśmie które już kiedyś widział:
- „Pozdrowieni Wy, którzy mówiąc jedną mową wypełniają wolę” – odczytał za niego Sabo – Sanskryt, język duchów. Nie łudziłem się że go znasz, więc poleciłem Dumbledore’owi by wysłał kogoś posługującego się runami. W Hogwarcie mieliśmy głównie dialekt zachodniosaski, no i tego samego języka uczyłem od ostatnich dwóch lat tę zołzę z lasu. Więc chociaż w ten sposób ułatwiłem ci przedostanie się tutaj – rzekł.
- W takim razie, skoro jesteście otoczeni, jak udaje się wam bezpiecznie stąd wydostać unikając spotkań z duchami oraz istotami i jak trafiają tu kontrole z Ministerstwa lub inne osoby chcące tu coś załatwić, a nie znające języka lub nie chcące wpaść na magiczne stwory? – Syriusz ponownie spojrzał na symbol wyryty na tympanonie i przeszły mu ciarki po plecach. Nie spodobało mu się to, że duchy były tu wyraźnie faworyzowane, a zwłaszcza że cały czas otaczały ich różnorodne znaki, których czarodzieje starali się od dawna unikać, w tym inne hieroglificzne rysunki i zestawienia liter.
- Ministerstwu nic do tego, sami jeździmy na kontrole i pracujemy w terenie, ośrodek jest zamknięty dla czarodziei. A jeśli chcesz coś z nami ugadać, kontaktuj się przez nasz departament w Londynie lub marszałka Rady w Pella – odparł Sabo, gdy przechodzili przez długi, ciemny tunel, słabo oświetlany przez rozpalające się przed nimi pochodnie. Co pewien czas mijały ich także jakieś niewielkie stworzenia jaśniejące srebrzystą poświatą jak Patronusy – Mamy też swoje, powiedzmy że służbowe wyjście, ale to nie twoja sprawa.
- I Ministerstwo pozwoliło wam posługiwać się tymi znakami umieszczonymi na portalu? – zdziwił się.
- Wiesz jakiego wydziału jesteśmy częścią?
Syriusz przytaknął.
- Więc powinieneś rozumieć, że symbole duchów i niektórych istot są tu nie bez powodu – odparł nieprzyjemnie – Tumany mogą się dogadać którymś z języków oznaczonych przy wejściu: przeważnie celtyckie, starogermańskie lub greka; angielski to żadna zabawa, więc się nie zdziw. Ale dzień, dwa, i przywykniesz.
- Chciałem wracać jeszcze dziś.
- O nie, nie – zawołał rozbawiony – Zapomnij o tym. Ja też nie chcę marnować czasu na pogaduchy, ale nie wypuszczę cię żebyś wracał przez noc, bo wtedy wszystko zaczyna wyłazić.
- Wiele ich tu jest? – spytał w chwili gdy pod jego stopami prześlizgnął się kolejny świetlisty duch, przypominający węża.
- Każdego nie zliczysz, więc najlepiej żebyś wracał w ciągu dnia przez las Sharr. Będziesz miał przyjemne towarzystwo i ona sobie tego wyraźnie zażyczyła, dowiedziałaby się gdybyś poszedł inną drogą – wyjaśnił – Takie prymitywne z naszego punktu widzenia osobniki lubią trudnić się wróżbiarstwem. Coś tam odczytała na niebie, część z tego mi opowiedziała, i uznała że tak się musi stać i tyle. To dlatego Dumbledore nie mógł tu przyjść bo chciała kogoś innego, w innym wypadku nikt by nie przeszedł przez jej teren.
- Chciała człowieka z północy, spod psiej gwiazdy?
- Hoho, aż tyle ci zdradziła? Cwana bestia.
- I to chyba ciebie miała na myśli mówiąc, że będziesz chciał kiedyś coś sobie wychować? O co w tym chodzi? Czego ona ode mnie chce?
- A kto to wie? – dodał, wzdychając teatralnie – Może chce być taka jak matka Grendela*?
- To głupia, wymyślona historyjka – wyrzucił z siebie Syriusz, szybko o tym zapominając. Obejrzał się przez ramię, ale nie zobaczył już rozległego lasu, lecz wnętrze ciemnego tunelu.
Dotarli wreszcie na równinę, do prawdziwego małego miasteczka, z licznymi kurhanami i menhirami rozciągającymi się po całym terenie. Wyglądało jakby zagospodarowane było wokół dawnego antycznego grodu.
- Ilu przebywa tu stale pracowników? – spytał Syriusz, rozglądając się na różne strony.
Było cicho i spokojnie jak w parku. Kilku czarodziei wylegiwało się na hamakach lub trawie, czytając lub skrobiąc coś piórem po pergaminie. W oddali, przy niewielkiej sadzawce zauważył dwóch magów grających z leprokonusami i leśnym trollem w krykieta, oraz parę innych niewielkich stworzeń podobnych do elfów, które od razu schowały się w gałęziach drzew gdy tylko Syriusz na nie spojrzał. Wokół pobliskiego kurhanu kręciła się czarownica rozmawiająca pośpiesznie z trzymetrowym stworem przypominającym skrzyżowanie człowieka z jaszczurem, a kilka innych istot śmigało po niebie.
- Uważaj! – zawołał Sabo i zgiął głowę Syriusza by nie wpadła na niego jaśniejąca barwnym blaskiem łasica, która biegała swobodnie w powietrzu jakby znajdowała się na polanie – Byle daleko od nas, one sieją wichurę – powiedział, witając się lekkim ukłonem z człowiekiem-jaszczurem, który wciąż rozmawiał z tutejszą pracownicą – Nie wyciągaj różdżki bo mogą się obrazić. Gdyby ktoś cię zaczepił, jesteś po prostu zainteresowany pracą w naszym instytucie jako wolontariusz. Co się dziwić, nie mamy dużego budżetu więc i tak byśmy ci nie płacili, pracują tu głównie pasjonaci. Wymyśl sobie jakieś imię i nazwisko, nikt nie wie kim jesteś… Przejdziemy do mojego biura.
Biuro okazało się mieścić w zagraconym pokoju w niewielkiej drewnianej chacie pokrytej strzechą. Niemal do samego sufitu pięły się przeróżne opasłe księgi, a całość udekorowana była talizmanami i magicznymi instrumentami. Biurko wykonane praktycznie z byle jak poskładanych desek, przykryte było mnóstwem zapisanego pergaminu.
- Niezłe, miałem podobne. Obwiesiłem nimi pokój by denerwować swoich starych – odezwał się Syriusz patrząc na duży kalendarz mugoli, na którym większość miejsca zajmowała modelka siedząca w bikini na harleyu.
Na ścianach porozwieszanych było jeszcze kilka podobnych plakatów; mapy nieba; parę innych magicznych kalendarzy oraz tablica pokryta zapiskami na temat górskich mar, gdzie ponownie zauważył symbol oka o migdałowym kształcie; a także zawieszony pod sufitem worek do boksowania.
Setki ksiąg, o które można się było potknąć, wydane były w przeróżnych językach. W większości dotyczyły historii magii, filozofii, etnografii, magicznych stworzeń, istot i duchów, kultury Celtów i z doliny Indusu, a nawet kosmologii. Zauważył także podręczniki do nauki, typu: „Chiński dla ekspertów”; „Sanskryt, język magiczny”; „Staro-angielski i staro-nordyjski, różnice konstrukcyjne”; „Portugalski w miesiąc”; „Hiszpański, poziom średnio-zaawansowany”; „Runy i Celtycki, wszystkie dialekty, dla zawodowców’; „Język goblidegucki, dla zielonych”. Było tam również dużo przewodników turystycznych zabranych z mugolskich biur podróży, ponieważ nic na ilustracjach nie poruszało się, oraz pocztówki z różnych stron świata.
- Zanim się odświeżysz i coś zjesz, to na pewno się czegoś napijesz. Co zostało, hmm… piwo, piwo, znowu piwo. O, mam świetny rum! – rzekł Sabo przeszukując pokój i znikając pomiędzy stertami pudeł i mebli.
Syriusz dostrzegł na biurku niegrubą książkę. Na okładce znów było wygrawerowane coś na wzór hieroglifów oraz tekst: „Nathan Sabo – Pradawna magia a kosmos”. Obok leżała bardzo stara, zniszczona księga, gdy ją otworzył zauważył literę „n” zapisaną w alfabecie runicznym oraz podtytuł: „Pierwszy porządek – Algernon Asa i Oran II Marr”. Kolejne to: „O jednej mowie – A. Asa.”; „Marr – myśli zebrane”; „Z ciemności magia – Louis Lyell”; „A. Asa – Świadectwo pierwszego maga”. Trzy następne to anonimy: „Rewolucja 1531, wystąpienie Asy i Maar”; „Proces w Mondorf-les-Bains, 1553” i „Zbrodnia w majestacie prawa, śmierć za runę ’n’ ”; oraz kopia broszury: „O zgubnej zasadzie tajności tez kilka – Komitet N.J.W. 29 IV 1613”. Wśród tego pałętało się mnóstwo notatek oraz rękopis świeżego artykułu.
Syriusz zmarszczył czoło, lepiej jeśli będzie udawał że tego tutaj nie widział. Od lat przez Ministerstwo Magii zakazane jest bowiem propagowanie rewolucji z 1531 roku.
Sabo tymczasem przekopywał się przez zagracony pokój, gwiżdżąc jakąś melodię i zgarniając niektóre rzeczy do szuflad i kartonów.
- Chwila, obsiadł cię – zwrócił się do Syriusza i ściągnął mu z ramienia małe świetliste stworzenie wyglądające jak królik ze skrzydłami ważki i wypuścił go przez tylne drzwi – Ten szkodnik wyjada mi cały pergamin – odparł, a przez okno widać było jak grupa osób ćwiczy coś na wzór tai-chi, na podwórzu przekształconym z pozostałości kolumnowego portyku – Pełno tu duchów, więc dawno rozszerzyliśmy na nie działalność, trzeba to dodać do nazwy jako „współpraca” lub „badania”, bo o kontroli ciężko tu mówić. Ale wolę zajmować się nimi, istoty nie są ciekawe: są wredne, śmierdzą i wyglądają paskudnie, niewdzięczny temat. Duchy przynajmniej mogą nas czegoś nauczyć; bo duch może być istotą, ale na odwrót już nie, chyba nadążasz?
Dyrektor ośrodka zabrał szybko księgi które przejrzał Syriusz, mówiąc pod nosem „nie ma na co patrzeć”, a resztę papierów zgarnął ręką z biurka do szuflady.
I nie wyciągając żadnych szklanek, od razu otworzył dwie butelki rumu i położył je na stół.
Syriusz uniósł brwi. Jeżeli te rozmowy dalej mają tak wyglądać, to nie byłby zdziwiony gdyby Dumbledore specjalnie nie chciał tu przyjeżdżać i celowo wysłał zastępstwo.
- A co tam – pomyślał. W Hogwarcie wcale nie był taki niewinny i nie przemycał na imprezy do pokoju wspólnego tylko kremowego piwa. Skoro miał tu spędzić trochę czasu to wolał by ten pobyt był w miarę znośny.
Sięgnął po butelkę akurat gdy ktoś bez pukania wpadł do pokoju:
Ezra, mamy problem. Jenna się ze mną skontaktowała, twierdzi że nie wytrzyma dłużej. Wiedzą że od wielu dni ich obserwuje i ledwo udaje jej się uciec by jej nie pożarły. Jak chcesz je obserwować, to sam masz się tam ruszyć (to są jej słowa, nie moje) bo nie będzie się babrać w twoim… O, mamy nowego rekruta? – spytał po staroangielsku jakiś czarnoskóry mężczyzna, odrywając wzrok od przesłanej wiadomości.
Kandydata – wyjawił – Zostanie u nas na trochę, poobserwować czym się zajmujemy.
Ha, powinien raczej podpisać deklarację że już tu zostanie, bo gdy zobaczy jak my tu żyjemy to ucieknie przed zachodem słońca i wyrobi nam kiepską opinię wśród znajomych – rzekł mężczyzna i zamknął za sobą drzwi zostawiając ich samych – …A nie, chwila – zawołał, wychylając się przez próg – Co mam jej odpisać?
- Ma tam wytrzymać do następnej pełni, nie obchodzi mnie jak to zrobi, może nawet zamieszkać na drzewie. Jak wróci przed tym terminem, to wezmę łuk od centaurów i ją zastrzelę, nieważne jak daleko ucieknie.
W porządku! – zawołał tamten i już go nie było.
- Nie jesteś wyrozumiałym szefem – odparł Syriusz, odczytując kolejne tytuły ksiąg.
Sabo to wykorzystał i schował kolejne materiały których jego gość nie powinien tu zobaczyć. Gdyby złożył donos, nie zdążyłby ich wywieźć zanim Ministerstwo Magii wlepiłoby mu karę. A potrzebował spokoju w pracy nad nową książką, by wydać ją nie jako pracownik rządowy ale niezależnie i to w kraju gdzie rewolucja nauthiz traktowana jest jako zwyczajny okres w historii magii, a nie plaga.
- Nie znoszę porażki – rzekł, upewniając się że jego pierścień z wygrawerowaną runą „n” spoczywa bezpiecznie na dnie szuflady – Kawał drogi stąd zalęgły się Sasabonsamy. Trzeba je poobserwować, spisać co potrafią, wybadać czego tu chcą i wypłoszyć jak najszybciej. Tu nie Afryka.
- Myślałem, że macie dbać o poprawne kontakty między magicznymi stworzeniami a czarodziejami.
- Istotami – poprawił go – W Hogwarcie odróżnianie tych terminów leży na całej linii – mruknął – To jest część naszych obowiązków. Oprócz istot obserwujemy także duchy, by wybadać jaki rodzaj magii praktykują, jak się kształtuje, czy nam zagraża lub jaki pożytek możemy mieć jeżeli będziemy ją studiować. Jeśli się nie usamodzielnimy jako instytucja, rzucam to i będę prowadzić własne badania, podróżując.
Rozmowę przerwało tym razem pukanie do okna, otworzyło się i wychyliła się przez nie kobieta o śniadej karnacji.
- Poczta, skarbie – rzekła, podając mu stos listów – Hello, skąd jesteś? – spojrzała ciekawsko na Syriusza. Na jej ramię wdrapał się świetlisty duch, który kilka chwil wcześniej został stąd wypłoszony by nie zjadł zapasu pergaminu.
- Z Gruzji – powiedział za niego Sabo – Nie mówi po angielsku.
- Ojej, więc nadal nie ma nikogo innego z Węgier – rzekła, robiąc smutną minę – Mnie też dasz? …Ale nie całą butelkę! – zawołała, a Sabo cofnął rękę i przelał część rumu do kubka podpisanego „Szef ” który wziął z półki obok i podał go kobiecie – Dzięki. Co wolisz na obiad? Ja dziś gotuję. Placki po węgiersku czy gulasz po węgiersku?
- Hot dogi po amerykańsku – odparł niecierpliwie – A teraz możesz iść, jesteśmy zajęci.
- Okej, niech już będzie gulasz – mruknęła niewinnie, i pociągnęła łyk z kubka – Napisała Elena Farel, otworzyłam. Nie wraca tu po macierzyńskim, zostaje w Anglii. Mąż jej zabronił wyjeżdżać, frajerka – wycedziła z kpiącym uśmieszkiem – A on to dupek.
- Tam też się nam przyda – Sabo powiedział to jednak z niezadowolonym grymasem na twarzy – Później się tym zajmę.
- Spoko, ale jak już skończycie, to przystojniak niech też przyjdzie na trening, okej? No to sayonara, panowie – i zatrzasnęła okno, znikając gdzieś na podwórzu.
Sabo westchnął i położył na biurku dziwny geometryczny instrument, którego elementy zaczęły się poruszać wokół własnych osi i wydawać dźwięki jak tykający zegar.
Syriusz rozpoznał że był to zagłuszacz rozmów. Wziął kilka łyków rumu i dopiero wtedy poczuł jak bardzo opadł z sił po tej długiej wędrówce.
- Nie wpuszczę cię na trening. Nie wiem od ilu dni jesteś na nogach, ale wygląda na to że długo byś tam nie ustał. Ćwiczę moich ludzi w Taekwondo – wyjaśnił – Mugolska sztuka walki. Jak mam wolne to jeżdżę do nich na obozy szkoleniowe, mam już czerwony pas – pochwalił się i rzucił Syriuszowi kilka broszur – Niech moje owieczki wiedzą jak się bronić gdy stracą różdżkę, lub gdy nie będzie im wolno czarować… Podobno mój przodek był chińskim kupcem, może stąd te zainteresowania i nazwisko.
- Nieźle – odparł, będąc słabo zainteresowany treścią ulotek na których mugole prezentowali techniki wyprowadzania ciosów – Gratuluję przy okazji nagrody od Komisji do spraw Nauki, za twoją książkę o związku między powstawaniem zaklęć a mową.
- Męczyli was na pewno tym w Hogwarcie. „Słowotwórstwo jako przyczynek do konstruowania uroków”, nigdy nie potrafię wymyślać tytułów. Ale twój przyjaciel Dumbledore głosował przeciwko – dodał, uśmiechając się krzywo – Magiologia i filozofia magii nie należą do sfery jego zainteresowań. Woli bardziej przyziemne tematy, jak eliksiry, alchemia i nowe właściwości substancji pochodnych od magicznych zwierząt czy roślin… No, ale słuchaj. Nie będę cię długo dręczyć, wrócimy do tej rozmowy jutro. Jednak nie jestem cierpliwy i nie lubię odkładać w nieskończoność interesów, mów co takiego proponuje mi Dumbledore – rzekł, pociągając łyk z butelki.
- Dumbledore bardzo sobie ciebie ceni, twój dorobek naukowy oraz kontakty jakie utrzymujesz. Uważa że mogą być bardzo istotne, a wręcz kluczowe jeśli zamierzamy pokonać Voldemorta i jego zwolenników.
- Trele-morele – wypalił, rozsiadając się jeszcze bardziej luzacko na krześle – Nie lubię takich pustych schlebiających gadek. Przecież widzę że jesteś prostolinijnym facetem który nie bawi się w podchody, więc nie naśladuj Dumbledore’a tylko przejdź od razu do konkretów.
- To nie są żadne podchody ani kłamstwa – upierał się spokojnie Syriusz – Albus zawsze cenił twoje poglądy i dobrze wspomina waszą współpracę z czasów Wizengamotu. Ma więc nadzieję, że z uwagi na to poprzesz nasze działania jako Zakonu Feniksa, bo wierzy że podzielasz nasze racje i postulaty.
- Co taki biedny człowiek jak ja, żyjący na zupełnym odludziu, ma do zaoferowania Zakonowi Feniksa, że tak bardzo próbuje mnie zwerbować?
- Zawsze traktowaliśmy cię jako poważnego sojusznika i sądzę że ty również tak myślisz, chcemy też nimi zostać w oczach przywódców plemion magicznych istot – zaczął – Posiadamy takie same cele, natomiast Voldemort podważa tradycyjny porządek i naturalne prawa wszystkich ludzi, istot i stworzeń. Jeśli zgodzisz się nas wesprzeć, mniej lub bardziej aktywnie (a wiemy że śmierciożerstwo jest dla ciebie ideologicznie dalekie) to pragnęlibyśmy z twoim poparciem nawiązać przyjazne kontakty z jak największą liczbą magicznych istot by powstrzymać ich przed przystąpieniem do Voldemorta. Bo jak obaj wiemy, on zamierza się nimi tylko wysłużyć, a później pozbyć, jak każdej rasy której odmawia prawa do funkcjonowania w naszym świecie – rzekł, wypijając kolejny duży łyk rumu – Tobie również na tym zależy, bo doskonale znasz środowisko istot i rozumiesz jak by się to skończyło gdyby Voldemort przejął władzę. Ani Zakon, ani ty nie chcesz do tego dopuścić, a tylko jak połączymy siły możemy go powstrzymać.
- Jeśli on będzie czegoś chciał, to nic go nie powstrzyma – odparł ze spokojem Sabo, bujając się na nogach krzesła – Jeżeli moi przyjaciele nie-czarodzieje będą chcieli do niego dołączyć, to ja tym bardziej ich nie zatrzymam.
- Jeśli to są twoi przyjaciele, to wysłuchają ciebie, bo cieszysz się wśród nich sporym autorytetem. Powinni dostrzec różnice między tym co naprawdę spotka ich pod panowaniem Voldemorta, a tym co oferuje im Zakon Feniksa – rzekł Syriusz, uważnie obserwując swego rozmówcę.
- Za poselstwa to powinniście się wsiąść już dawno temu, ja do tego nie jestem potrzebny. I niektórym gatunkom naprawdę byłoby lepiej gdyby śmierciożercy byli w Rządzie, bo i tak nie mają niczego do stracenia – odparł prowokacyjnie Sabo, ale mówił o prawdziwych realiach – A wiesz, że on już próbował do mnie wysłać kilku swoich ludzi by namówić mnie do tego samego?
- Rozmawialiście? Tutaj? – zdumiał się.
- Nie, nie dotarli, las ich zjadł – rzekł nieco rozbawiony – To jest jedyna droga jaka do nas prowadzi, chyba że ktoś chce sobie urządzić wspinaczkę. Góry nie są wysokie, ale wystarczająco nasiąknięte magią żeby zrzucić natrętów w przepaść jeśli nie zna się drogi. Właściwie to macie wielkie szczęście, bo nasza mała leśna zołza chyba z wami sympatyzuje, przynajmniej do czasu, albo po prostu się jej spodobałeś, warto więc żebyś był dla niej miły, hehe.
- Wiem że nie masz zamiaru przenosić się do Londynu, porzucać swego obecnego stanowiska czy zaniedbywać obowiązków – przemówił Syriusz, puszczając tą ostatnią uwagę koło uszu – Zwracamy się o umożliwienie nam kontaktów z przywódcami plemion do których masz dostęp, by na nich wpłynąć aby wybrały słuszną stronę tego konfliktu i nie dołączyły do Voldemorta.
- To nie jest ich konflikt – odparł znudzony.
- Dobrze wiesz że nim będzie jeśli Voldemort się do tego zabierze, Ezra – wycedził chłodno Syriusz – Pomożesz nam?
- A co oferujecie w zamian?
- A czego potrzebujesz?
- Nie wiem czy to oznacza że wycenia się mnie wysoko czy też nisko – Sabo przestał bujać się na krześle i oparł łokcie na biurku – Wróg nie jest wrogiem, dopóki sam go sobie nie stworzysz. Nie chcę pakować się w wasze wojny, one mnie nie dotyczą i nie chcę mieć z nimi niczego wspólnego. Pragnę normalnego, bezstresowego życia.
- Chyba jednak ciebie też dotyczą, skoro Voldemort już wysyłał tu swoich ludzi – zauważył Syriusz.
- On już mnie od dawna próbuje przekonywać, jeszcze zanim się tu przeniosłem. W tym celu wymordował połowę moich krewnych. Więc pytam, co Dumbledore chce na to poradzić?
- Zagwarantujemy bezpieczeństwo tobie oraz twoim bliskim.
- Eee! – zaskrzeczał – Nie rozumiemy się. Dla mnie najważniejsza jest moja praca, mam gdzieś co się stanie z moimi krewnymi, to banda nic niewartych darmozjadów i hipokrytów. Sam-Wiesz-Kto nasłał ostatnio wilkołaka na moją żonę i jej dziecko (bo wątpię żeby było moje). Pogrzeb obojga już był, ta krowa ma za swoje bo próbowała mnie puścić z torbami przy rozwodzie. Miałem gdzieś tę kasę, ale nikt nie będzie mnie bezkarnie kantował – odparł, od początku sprawiał wrażenie bezpretensjonalnego luzaka, ale potrafił być bezwzględny i bezduszny, jakby wszystko było mu wolno i najważniejszy był on sam. Syriusz nie wnikał teraz w to, czy Sabo celowo dopuścił do tych ataków nie ostrzegając swych krewnych na czas – Zapamiętaj sobie, tak to już jest jak wypełnia się obowiązek względem rodziny czy społeczeństwa i na przykład poślubia się kogoś wbrew swej woli ale dla dobra rodu, bo kto niby o tym decyduje? Nasze społeczeństwo nie jest już tym, czym pierwotnie było, trzeba je zmienić, dopiero wtedy warto je chronić. Obecnie trawi je choroba i brnięcie w to dalej powoduje tylko szkody. To złudne, te wymuszone więzy krwi i obywatelskie obowiązki; ważniejsza jest więź ideologiczno-duchowa, „rodzina” którą sam sobie wybierasz. Stoczysz się jeśli będziesz postępował wbrew sobie i otaczał zbędnymi ludźmi. Bo czego tak naprawdę pragnie Syriusz Black? – spytał – Biegać po Bałkańskich lasach bo tak chce Dumbledore? Ryzykować życie dla miernot, które uczepiają się ciebie jak pijawki? Mogę się założyć że tuż obok ciebie jest jakiś wrzód który cię zadusi gdy tylko znajdzie silniejszego żywiciela, szkoda będzie tylko twojej ofiary. Ale otaczamy się takimi wrzodami bo tak wypada, mimo że niczego sobą nie reprezentują, lecz władze i rodzina wmawiają nam że na tym polega wspólnota, na akceptowaniu tych którzy nie pasują. Problem tej wojny polega na tym, że nikt nie potrafi wyzbyć się tego co błahe, zgubnej rządzy siły i władzy. Doszło do tego bo w ciągu wieków straciliśmy łączność z pradawnym ładem który nas kształtował gdy rodziła się magia. Nie byłoby śmierciożerców gdyby nie akceptacja takich wrzodów które niszczą pierwotny porządek. Zrozumienie tego porządku oznacza przywrócenie ładu, a wtedy nie da się już go zburzyć nawet postępując wyłącznie według własnego sumienia. Teraz w pełni wiem co to wolny wybór, może kiedyś też się uwolnisz i to zrozumiesz… A niech to, chyba za bardzo odpłynąłem – oprzytomniał – Zmierzałem do tego że umiem o siebie zadbać, ale wy chyba niekoniecznie skoro zwracacie się do tak niepewnych źródeł pomocy jak moi przyjaciele – dodał.
Syriusz chłodno analizował to co mówił Sabo. Nie zamierzał wdawać się z nim w ideologiczne dyskursy, mijałoby się to z celem bo nie po to tu przybył.
- Nie ma takiej osoby która potrafiłaby zbawić świat w pojedynkę – odparł ze spokojem Black – Z której strony by nie patrzeć, to wyśmienita okazja aby zawrzeć trwałe sojusze między czarodziejami a magicznymi istotami i powrócić do tego ładu o którym opowiadałeś. I jeśli to są twoi przyjaciele, to postąpią tak jak im podpowiesz. Voldemort nie musi o niczym wiedzieć, niewiele osób zna powód dla którego tu jestem.
- On wie wszystko, nic się przed nim nie ukryje. Będzie wiedział kto pokrzyżował mu plany, a ja stoję w zbyt widocznym miejscu niż bym tego pragnął – testował go, sprawdzając co teraz wymyśli Syriusz.
- Ale jednak chciałeś tego spotkania i oto rozmawiamy. Chcesz negocjować z Zakonem Feniksa, dlatego tu jestem. Gdyby było inaczej, nakłoniłbyś tę kobietę, kimkolwiek jest, żeby zgodziła się przepuścić śmierciożerców przez las, a mnie nie – odparł, odsuwając butelkę rumu na bok – Wiesz że tobie może pomóc tylko Dumbledore, jeśli Voldemort zechce ci odebrać to nad czym tyle pracowałeś. Już próbował cię zastraszyć mordując twoją rodzinę. Nie masz innego wyboru, bo prędzej czy później śmierciożercy dostaną się tutaj. Ważne żeby ich powstrzymać zanim to się im uda.
- Nie zamierzam wstępować do Zakonu Feniksa, za żadne pieniądze.
- Nie musisz tego robić, ułatw nam tylko kontakty.
Nathan Sabo już od jakiegoś czasu zastanawiał się głęboko nad pewnym możliwym scenariuszem. Tylko z jednego powodu zgodził się aby ktoś z Zakonu Feniksa przyszedł z nim rozmawiać. Właściwie to nie obchodziła go wojna z Voldemortem i jakie będą jej skutki dla całej magicznej społeczności. Jego krewni i inni czarodzieje nie byli potrzebni. Najważniejsza była dla niego praca, jego zainteresowania badawcze i cele. Był naukowcem, nie obchodziło go ryzyko ale możliwe do osiągnięcia efekty. Chciał obserwować z bliska istotę, która posługiwałaby się tylko pierwotną magią, już od małego. Wtedy być może poznałby mechanizmy i sposoby jej przepływu, kontroli a także źródło.
Decyzję już podjął, duch lasu Sharr go do tego przekonała, bo obiecała mu że wkrótce otrzyma to, o czym tam długo marzył (jeśli wierzyć że znaki które odczytała ta bestia są prawdziwe). Aby to sprawdzić potrzebował tego młodego człowieka, bo wyraźnie sobie kogoś takiego zażyczyła. I najwidoczniej szło to w dobrym kierunku, w innym przypadku nie przepuściłaby go na drugą stronę.
- Nie chcę być w nic zamieszany, tak samo moi podwładni. Umywam od tego ręce – rzekł, machając dłońmi – Mogę wam ułatwić kontakty, dać namiary, ale pamiętajcie że to niczego nie przesądza, to będzie ich decyzja czy się zgodzą czy nie. Dumbledore sam będzie musiał zabrać się za negocjacje, mnie nic do tego. Normalnie odradzałbym z góry kilka gatunków, trolle na przykład to tumany (zostały już przez to zaliczone do zwierząt) więc zmarnowalibyście czas. Zostawię wam tylko parę wskazówek, a jak je wykorzystacie to wasza sprawa.
- Więc jednak zależy ci na tym, by Zakon Feniksa nie dopuścił by Voldemort przejął władzę – rzekł Syriusz.
- Nie widzę różnicy w tym kto akurat siedzi na najwyższym stołku, dopóki nie pcha się buciorami do mojego życia… Lecz ważniejsze od tego kto jest moim przyjacielem jest pamiętanie imion nieprzyjaciół. Pomogę wam, ale pod jednym warunkiem – dodał po chwili.
- Mów śmiało – odparł, walcząc ze zmęczeniem.
Sabo był już zdecydowany. Kiedyś uważał wróżbiarstwo za dziedzinę magii która niewiele się przydaje, lecz nie po tym co widział i badał, a zwłaszcza gdy usłyszał trochę abstrakcyjną prognozę i to z ust ducha. Postanowił zaryzykować. Jego to nic nie kosztuje, a być może uda mu się zmienić dzięki temu wiele, nie tylko w swoim życiu.
Nie był ani po stronie Voldemorta ani Dumbledore’a. Obaj co najmniej raz przeszkodzili mu w karierze, a jeśli pójdzie dobrze, to się wzajemnie pozabijają w walce. Wtedy być może uda się obalić obecny rząd, bo wszyscy i tak byli skorumpowani. Byłoby o wiele lepiej gdyby kontrola Ministerstwa Magii nad każdą dziedziną życia została ograniczona. A odkąd zaczęła się ta wojna, biurokracja i zasady tajności zostały zaostrzone.
Dziś odniesie więcej korzyści jeśli będzie udawał że sympatyzuje z Zakonem Feniksa. Chciał też by wróżba się spełniła, mógłby wówczas upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
- Proszę tylko o jedno… – zaczął Sabo – Baw się dobrze, tutaj wszystko ci wolno. Udanego pobytu na Sharr – rzekł, pociągając kolejny łyk z butelki.

*
 …Hogwart, obecnie…

Ściany zadygotały ponownie, z sufitu sypnął się tynk, a w oddali rozległy się krzyki. Śmierciożercy którzy wtargnęli do zamku napotkali znaczny opór obrony, ale wolno posuwali się naprzód. Harry widział to zupełnie jakby w zwolnionym tempie. Różnobarwne zaklęcia przelatywały między członkami Zakonu Feniksa, uczniami, a atakującymi. Grupy wymieszały się między sobą, a gdy dystans między przeciwnikami był zbyt mały, dochodziło do walki wręcz.
Tymczasem na tym tle unoszących się w powietrzu odłamków, Arret nadal nie mógł napatrzeć się na swą lewą rękę, zupełnie nie zwracając uwagi na kocioł który rozgrywał się wokół. Spojrzał wreszcie cały rozpromieniony na Harry’ego:
- Znów mam rękę. Uwolnili mnie, po tylu latach – powiedział, oddychając ciężko i wyglądając jakby miał wysoką temperaturę – Tyle lat w tym słabym ciele – mówił, poruszając lewą dłonią w różne strony, jakby dopiero co odkrył że może coś takiego robić.
Harry zadrżał, nie podobało mu się to.
Nie miał jednak czasu żeby się nad tym dłużej zastanawiać, bo barwne światło właśnie przeleciało mu nad głową.
Uniknął klątwy schylając się gwałtownie, ale poślizgnął się na leżących na ziemi odłamkach. Poleciał do tyłu starając się złapać równowagę, aż nagle nadepnął na jakieś ciało. Odskoczył gdy okazało się, że był to ten śmierciożerca którego Arret zrzucił wcześniej z szóstego piętra.
- A, właśnie. Zastanawiałem się gdzie jest – rzekł przebiegle.
Harry lekko zielony na twarzy, patrzył jak podchodzi on do martwego mężczyzny, z nożem który wyciągnął z kieszeni i zaczyna nim „pisać” coś po jego ręce i znów mamrotać pod nosem.
- Pokarzę ci sztuczkę – zwrócił się do Harry’ego – Wstań – przemówił w sanskrycie, a śmierciożerca podniósł się jak posłuszna kukła i ruszył przed siebie, atakując zamaskowanych czarowników – Potrzebujemy jeszcze kilku – powiedział jak gdyby nigdy nic. Harry oniemiał, podobnie jak widzący to inny śmierciożerca który niezauważenie zdołał do nich dotrzeć, ale szybko uciekł z wrzaskiem – I o to chodziło – rzekł zadowolony.
Harry nie był jeszcze w stanie mówić, ale zauważył że eliksir który wypił Arret chyba nie działał tak jak powinien, ponieważ walczył naprzemian z osłabieniem oraz nadmiarem energii, lecz zdawał się to bagatelizować.
W pobliżu rozległy się krzyki i odgłosy bitwy. Jeszcze więcej śmierciożerców w maskach i kapturach znalazło się wewnątrz Hogwartu. Z odsieczą nadbiegli Fred, kilku nieznanych Harry’emu czarodziei, a także ku jego zdumieniu pani Weasley i Ginny.
- Ginny! – zawołał Harry, osłaniając ją i rzucając w przeciwników zaklęcia – Myślałem że jesteś już w domu!
- Mało brakowało. Śmierciożercy przedostali się do tunelu akurat gdy przechodziłam nim z mamą – odkrzyknęła, lecz nie przestawała ciskać klątw – Zawaliłyśmy przejście wprost na nich i szybko wróciłyśmy niszcząc jego resztę – posłała kolejne zaklęcie gdy nadbiegli następni śmierciożercy.
Ty – rzekł Arret, podchodząc do kamiennej statuy przypominającej chimerę, która ożyła gdy położył na niej rękę.
Wydawało się, że czekał na tę chwilę aż odpowiednio wielu śmierciożerców spojrzy w tamtą stronę. Posąg zeskoczył z postumentu i rzucił się agresywnie na napastników raniąc kilku z nich, parę osób uciekło, ale reszta dalej nacierała próbując zniszczyć rzeźbę.
Kiedy w końcu udało im się odeprzeć atak, wdarli się na schody. Lecz gdy byli w połowie drogi, Arret znowu uniósł obie ręce wykonując drobne ruchy palcami, a stopnie pod śmierciożercami po prostu rozsypały się w drobny mak, a oni spadli przerażeni na kamienną posadzkę.
- Nie dajcie im uciec! – dało się słyszeć głos Moody’ego, który właśnie nadchodził wraz z pół tuzinem czarodziei, wśród nich Harry dostrzegł siostry McStain.
Pojmali niektórych, jeden chyba nie przeżył upadku lub został ciężko ranny, ale reszta wycofała się w pośpiechu.
- Przechodzimy na inną część – odezwał się Arret, wołając za sobą Harry’ego.
Zdawało się że sytuacja w Hogwarcie robi się coraz bardziej opanowana, a śmierciożercy których widzieli uciekali na sam ich widok, Harry nie nadążał nawet podnosić różdżki.
W pewnej chwili, nadal trzymając ją w ręku, coś sobie uświadomił:
- Nie potrafisz, po prostu nie potrafisz! – rzekł „Wybraniec”, gdy zamkiem znowu zatrzęsło.
- Czego nie potrafię?
- Nie umiesz czarować, nie umiesz posługiwać się różdżką! – zawołał wesoło – Nie zostałeś wezwany do żadnej szkoły magii, mam rację? Mówiłeś, że nie uczyłeś się w Hogwarcie – ciągnął – To wszystko to jeden wielki blef! Znasz tylko kilka trików którymi wszystkich straszysz, żeby myśleli że niewiadomo jak wiele potrafisz. Teraz robiłeś to samo! Czekałeś aż śmierciożercy zobaczą jak każesz tamtemu trupowi wstać, a później poszczułeś ich kamiennym posągiem. A oni teraz rozpowiadają innym kim jesteś, to dlatego uciekają! – rozgryzł Harry – Możesz tylko rzucać przedmiotami, zrobić parę pieczęci i kierować czymś co zrobione jest z ziemi lub skały, nie? Nie mam racji? A do tego ten inferius… O rety! To też byłeś ty! Ci ludzie którzy pilnowali nas w wakacje, którzy jak przeczytałem w gazecie zaginęli jeszcze zanim zjawili się na Grimmauld Place! To nie było zaklęcie Imperius, zrobiłeś im to, co temu śmierciożercy. Ale oni jeszcze wtedy żyli. Wykonywali twoje polecenia.
- Hmm… – mruknął.
- Nie znasz się na magii. Jaki czarodziej oddaje swoją różdżkę?
- Nigdy nie twierdziłem że jestem czarodziejem – odparł Arret.
Harry to zignorował, podobnie jak nie zauważył jego obcego spojrzenia.
- Unikasz walki, bo z taką ilością sobie nie poradzisz, nie dasz rady nawet mniejszej liczbie przeciwników jeśli nie uderzysz odpowiednio szybko, a oni się teraz boją. Boją się, bo wykreowaliście się z twoimi kumplami na niewiadomo jak niebezpiecznych, z tobą na czele. Ale to jedno wielkie oszustwo! Chcieliście mieć tylko święty spokój, aby robić co wam się żywnie podoba!
- To twoja interpretacja. Ale nie wykrzykiwałbym tego teraz, chyba że chcesz to wypróbować przy ludziach Voldemorta – odrzekł, gdy gorączka właśnie stopniała – Nie umiem zmyślać… To było prawdą, nie znam waszej magii, ale zapominasz o czymś… – mówił, podwijając lewy rękaw – I tak muszę się tego pozbyć… – rozwijał bandaże którymi obleczone było jego przedramię, to które Harry widział wtedy w chatce Hagrida będące jakby trafione paskudną klątwą, ale teraz nie było po tym żadnego śladu – …Od lat nie czułem się lepiej – dodał, dorzucając jeszcze parę słów w rodzimym sanskrycie – Czternaście lat to znosiłem, więzienie w tym słabym ludzkim ciele – wycedził pogardliwie – Tamto zaklęcie już mnie nie ogranicza, i nikt już nie będzie ode mnie kradł mojej siły – rzekł, a palce dłoni znów zrobiły się lekko szponiaste – Zobaczymy czy wciąż pamiętam jak robić z tego użytek – dokończył, a Harry’ego ponownie rozbolała blizna.
„Wybraniec” wyczuwał emocje Voldemorta: nie był zadowolony, jego armia zaczęła go zawodzić. Śmierciożercy rozpowiadali, że na usługach Hogwartu są inferiusy i ktoś, kto nimi steruje. Więc sam musi zrobić z tym jak najszybciej porządek, bo jak tak dalej pójdzie to nie przedrą się w głąb zamku. I tylko on wiedział jak się z tym uporać.
- Zaraz tu będzie Voldemort – ostrzegł Harry.
- Najwyższy czas, póki nie skończy się Beltaine – odparł Arret, szczerząc w szerokim uśmiechu zęby, które miejscami stały się ostro zakończone.
–--
* – zob. Beowulf
—–----